Recenzja filmu

Zabić czas (2012)
Florin Piersic Jr.
Florin Piersic Jr.
Cristian Ioan Gutau

Czekając na ofiarę

Zawieszone między Beckettem a Tarantino dzieło Rumuna próbuje jednak wykroczyć poza zwykłą zabawę kinem.
Alfred Hitchcock zwykł mawiać, że film to życie, z którego wymazano plamy nudy.  Jakby na przekór słowom mistrza Rumun Florin Piersic Jr nakręcił "Zabić czas" – utwór złożony niemal wyłącznie z kleksów monotonii, a przecież potrafiący chwycić widza mocno za gardło.

O niektórych reżyserach pisze się, że potrafią doskonale operować suspensem. Znaczy to mniej więcej tyle, że umieją zawiesić akcję i wyciszyć ekranowe emocje po to, by podkręcić napięcie i przywalić w najmniej spodziewanym momencie szokującą fabularną przewrotką.  Suspens, jaki inni twórcy zwykli konstruować w ramach poszczególnych scen albo sekwencji, u Piersica zostaje przeniesiony na cały trwający 99 minut seans. Esencją jego filmu jest bowiem czekanie. Na co? Oczywiście, aż ktoś wyjmie zza pazuchy pukawkę i zrobi z niej użytek.

Główni bohaterowie to dwaj płatni zabójcy pracujący na zlecenie mafijnego bonza. Panowie włamują się do mieszkania swojej kolejnej ofiary – lekarza odpowiedzialnego za uratowanie życia jakiemuś opryszkowi, na którego szef wydał wyrok śmierci. Doktor ma się zjawić w domu dopiero wieczorem, toteż niepałający do siebie sympatią cyngle muszą spędzić w swoim towarzystwie kilka godzin. Podczas gdy pierwszy z nich produkuje słowne gejzery anegdotek i rozważań o wyższości Batmana nad Supermanem, drugi zaciska szczękę albo odpowiada półgębkiem. Wskazówka zegara robi kolejne okrążenia,  popielniczka zapełnia się petami, a trup in spe wciąż nie chce się pojawić.

"Zabić czas" można potraktować wyłącznie jako ćwiczenie stylistyczne: jak długo da się utrzymać uwagę widza bez uruchomienia fabularnych turbin. Zawieszone między Beckettem a Tarantino dzieło Rumuna próbuje jednak wykroczyć poza zwykłą zabawę kinem. Piersic zrobił coś, co wcześniej udało się na przykład Michaelowi Hanekemu w "Funny Games". Choć w jego dziele przemoc zawsze ucieka obiektywowi kamery, po seansie ma się wrażenie, że właśnie obejrzało się bardzo brutalny film. W dodatku przemoc ta nie ma w sobie nic rozrywkowego. Jest brudna, lepka, odpychająca. Obcowanie z nią wydaje się karą. Patrzcie – zdaje się mówić reżyser – tak bardzo chcieliście, żeby coś się wydarzyło, to teraz macie za swoje.
1 10
Moja ocena:
8
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones